Kulig2016Z doświadczenia wiadomo, że jazda na motocyklu przy temperaturach poniżej 0*C nie jest bezpieczna. Nieprzewidywalne są miejsca gdzie na drodze zalega zamarznięta wilgoć, niewidoczna ślizgawka, na której nawet przy minimalnej szybkości, motocykl odstawia balet z murowaną glebą. Jeszcze w bezśnieżnym grudniu 2015 r. byli tacy, którzy przepędzali swoje konie, nie zważając na ryzyko, ale kiedy w styczniu nareszcie pośnieżyło zatęskniliśmy za sanną z żywym zaprzęgiem. Motocykle w garażu, a my: Hetta! wiśta! wio! W słoneczną sobotę, 23 stycznia 2016 roku spotkaliśmy się na ranczu Jerryków w Zalesiu. Gospodarze zapowiadali masę śniegu, przygotowali kulig z ogniskiem i dodatkowe atrakcje. Jak przystało na mieszczuchów wyobrażaliśmy sobie zadrzewioną aleję, sunące po niej sanie z czwórką karych koni w zaprzęgu, a w saniach roześmianą Gospodynię w ciepłym futerku i puszystej czapie. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zamiast czwórki koni, mieliśmy jednego stalowego rumaka z napędem na cztery koła i saneczki na wysokich płozach, bezpiecznie połączone linami. Oj, zadbali Gospodarze o naszą wygodę, zadbali. Dobór czwórek do zasiedlenia wyściełanych derką

saneczek okazał się towarzyskim hitem, za to sama sanna przez leśne ostępy - przeżyciem zapadającym w pamięć. Kto nie utrzymał się na sankach musiał doganiać kulig. Kilka postojów pod ośnieżonymi świerkami, dookoła bielusieńko, krajobraz dziewiczy– prawie raj. (Zaraz, zaraz, dlaczego w księgach Proroków śniegu w raju nie opisali?) Motocyklista w ruchu, siedzący na kanapie bez kierownicy czuje się mało pewnie, dlatego dla bezpieczeństwa osobistego zostaliśmy wyposażeni w piersióweczki, które dziarsko trzymaliśmy w dłoni, coby się w śniegu nie zagubiły. Na postojach, w ostępach leśnych, w obawie przed agresywną zwierzyną wyciągaliśmy owe piersiówki i dziarsko potrząsając odpędzaliśmy agresorów. Do końca nie wiadomo, czy policzki Ridersów zaróżowił mróz czy emocje. Kiedy wracaliśmy zmierzch już zapadał, księżyc w pełni, w uszach subtelny szum sań, w oddali szczekanie psów, w sercu zachwyt nad otaczającą przyrodą. Ponad dwugodzinna sanna zmęczyła wszystkich, więc z ochotą wracaliśmy do bazy. Już dawno gorący żurek nie był tak pyszny, kiełbaski z kija takie smaczne, a napoje nie dodawały takiej energii! Zwartym wianuszkiem obsiedliśmy ognisko, a wokół nas przyjacielskie czworonogi. Smacznie, swojsko i przyjemnie. Oj, oj! nie jedna kiełbasa wpadła do ogniska, nie jeden kawałek chleba spalił się na węgielek, smaczny domowy smalczyk zmroził się na kość, a kwaszone ogórki robiły za lody bez patyka! Mróz nam nie przeszkadzał w poznawaniu obejścia, w dziecięcej bitwie śnieżnej, berku w śniegu, głaskaniu kotów i tuleniu włochatych owczarków. Nie zabrakło konkurencji z serii „celne oko”, chociaż instruktor konsekwentnie egzekwował zasady bezpiecznego posługiwania się bronią pneumatyczną. Oczekujący na rywalizację na strzelnicy z determinacją śpiewali karaoke, a dla zdrowotności i ratowania głosu Gospodarz donosił termosy grzańca i herbatkę z prądem. Coś koło północy, niezrażeni iskrzącym mrozem wzięliśmy udział w uroczystym rozdaniu dyplomów w rywalizacji sportowej, w tym w kategorii: Złośliwość Nieogarniona. To była kolejna, fantastyczna impreza Right Ridersów.


Relację spisał - Blueknight
ps. w kilka dni po tym kuligu przyszła odwilż, a nam pozostały tylko wspomnienia