Po powrocie z karkonoskiej majówki, rozpoczęliśmy przygotowania do kolejnego klubowego wyjazdu.Tym razem kierunek południowo-wschodni, górskie pogranicze, czyli Bieszczady. Wiedzieliśmy, że jest to miejsce niezwykłe, przez motocyklistów wymarzone z uwagi na niezliczoną ilość serpentyn i ostrych zakrętów. Tragiczna historia tych terenów, skutkująca znacznym wyludnieniem, nadała im przydomek "świata zbieszczadziałego" (zdziczałego). To, co my spotkaliśmy w Bieszczadach nie było zdziczałe; naturalne piękno przyrody fascynowało. Naszym celem było zaliczenie na motocyklach dużej i małej pętli bieszczadzkiej. W czwartek, 19 czerwca 2014 r. pełna optymizmu grupa Right Ridersów spotkała się na stacji paliw w Górze Kalwarii, by rozpocząć kolejną przygodę. Przed nami prawie 450 km trasy zróżnicowanej zarówno pod względem jakości nawierzchni, jak i natężenia ruchu.
Dla wytchnienia zatrzymaliśmy się w Gołębiowie za Zwoleniem w urokliwej Karczmie Saganek. Pogoda była łaskawa, chociaż pamiętając nasz wyjazd majowy, byliśmy przygotowani na każdą ewentualność, nawet gdyby zaczęło „rzucać żabami”. O wiosce Zawóz położonej na półwyspie Jeziora Solińskiego, naprzeciwko Wołkowyi wiedzieliśmy niewiele, ale jak większość tamtejszych miejscowości żyje z turystyki. Naszą zmotoryzowaną grupę zaprosili Danuta i Krzysztof Markuc, którzy przygotowali dla nas wygodne lokum, a w obszernej altanie czekał rozpalony grill i niespodzianki, nie tylko kulinarne. Wieczorna integracja przeciągnęła się w czasie, co następnego dnia skutkowało koniecznością porannego poznawania na piechotę najbliższej okolicy. Teren nad jeziorem jest oblegany przez turystów, ale wieś dobrze przygotowała się na ich przyjęcie; jest solidnie zaopatrzony sklep, kilka lokali gastronomicznych i magnetyzujący, piękny krajobraz.
W piątek grupa Right Riders rozpoczęła zaliczanie małej pętli bieszczadzkiej. W doskonałych nastrojach ruszyliśmy przez Polańczyk do Hoczewa, gdzie łączy się mała obwodnica z wpadającą z lewej strony wielka obwodnicą bieszczadzką i dalej prowadzą tą samą trasą. Przejeżdżając przez Lesko zerknęliśmy na XVI wieczny zamek Piotra Kmity, a w miejscowości Glinne podziwialiśmy przy drodze pomnik przyrody, słynny Kamień Leski; kilkadziesiąt metrów pionowego piaskowca podciętego urwiskiem, z którym związanych jest kilka legend. Jadąc dalej, w pobliżu rezerwatu przyrody "Bobry w Uhercach", przez Olszanicę, wzdłuż doliny rzeki Olszanica, za Ustrzykami Dolnymi zaliczyliśmy relaksujący postój na tarasie widokowym, by zachwycić się panoramą bieszczadzką. Pętla, a właściwie i mała i duża obwodnica bieszczadzka prowadzi przez Czarną Górną. Tam, na wysokości 682 m n.p.m., tuż po lewej stronie trasy, obok szlaku naftowego zabytkowych, acz czynnych jeszcze kiwonów i kieratów wiertni, nasz przyjaciel Marek Stan „Włóczykij” otworzył dla pasjonatów motocykli Bieszczadzką Przystań Motocyklową. Miejsce magiczne i z klimatem, bo chociaż funkcjonuje dopiero rok, jeszcze skromnie wyposażone, już emanuje rodzinną serdecznością. Sam Włóczykij deklaruje, że jest to „miejsce na końcu świata, zbudowane dla ludzi z pasją do wolności, przestrzeni oraz pędu powietrza i warkotu silników". Jak na przystań przystało - zatrzymaliśmy się, odpoczęli, pogwarzyli z Włóczykijem, pstryknęliśmy pamiątkową fotkę i wyjechaliśmy z przekonaniem, że będziemy tam wracać. Za Czarną obwodnice rozdzielają się: wielka pętla prowadzi na wprost przez Lutowiska, a my kierując się w prawo pojechaliśmy małą pętla bieszczadzką. Jeszcze tylko krótki postój przy smażalni pstrąga, przejazd przez most na Sanie i za Sakowczykiem skręt w leśną drogę, prosto na kwaterę. Wieczorne „Polaków rozmowy” nieuchronnie przeciągnęły się do świtu.
Sobota zaskoczyła nas przelotnymi opadami, ale nie zrezygnowaliśmy z zaliczenia pozostałych kilometrów trasy wielkiej pętli bieszczadzkiej. Priorytetem był wjazd motocyklami na zaporę w Solinie. Ponownie przejechaliśmy przez Bukowiec i Polańczyk, by przed Myczkowcami skręcić w prawo w kierunku tamy spiętrzającej wody rzek Sanu i Solinki, największej w Polsce zapory betonowej wybudowanej w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Geograficznie całe jezioro solińskie (zalew) nie leżą w Bieszczadach tylko w Górach Sanocko-Turczańskich. Dzięki życzliwości Dyrektora PGE Energia Odnawialna S.A. Oddział ZEW Solina-Myczkowce Pana Józefa Folcika – za co bardzo dziękujemy! - w asyście samochodu ochrony zapory wjechaliśmy paradnym szykiem na betonowy deptak zapory, by zaparkować w jej centralnym punkcie. Nasza obecność stała się atrakcją dla licznie spacerujących turystów. Przyjemności tego przejazdu nie zakłócił nawet deszcz, więc po pstryknięciu okolicznościowych fotek, zerknięciu na taflę zalewu Solińskiego z „Bieszczadzką Flotą” i rzucie oka w perspektywę zalewu myczkowieckiego, w asyście ochrony zapory wyjechaliśmy na parking od strony wsi Łobozew Dolny. Stąd, przez zarośla rozpościerał się widok na nisko położone Jezioro Myczkowieckie. Jadąc u podnóża góry Koziniec (527 m n.p.m), dojechaliśmy do trasy w Uhercach Mineralnych, przez które (od Leska) biegnie po tym samym szlaku wielka i mała pętla bieszczadzka. Dalej przez Ustrzyki Dolne i Lutowiska, kierując się na Smolnik zachwycaliśmy się pięknymi widokami na Połoninę Caryńską. Droga przebiegała przez Park Krajobrazowy Gór Słonnych i Park Krajobrazowy Doliny Sanu. Za Czarną Górną pętle znów się rozdzieliły; my pojechaliśmy w kierunku Ustrzyk Górnych. Za Smolnikiem zjechaliśmy z głównej drogi w lewo, do urokliwego gospodarstwa agroturystycznego Wilcza Jama, by delektować się specjałami regionalnej kuchni, podanymi w pięknym wnętrzu z widokiem na okoliczne wzniesienia. Zrelaksowani, jadąc wzdłuż doliny rzeki Wołosatki serpentynami Ciśniańsko- Wetlińskiego Parku Krajobrazowego przez Ustrzyki Górne, Wetlinę, podziwialiśmy kondycję tych, którzy na dystansie 77, 7 km biegli z Komańczy do Ustrzyk Górnych w XI Biegu Rzeźnika, InterRisk dla aktywnych. Nadzwyczajna wydolność tych maratończyków była dla nas jedynie marzeniem. Nasze zainteresowanie biegiem było tym większe, że brał w nim udział (ze znakomitym wynikiem!) nasz zaprzyjaźniony motocyklista „Wuju”, z którym w przeszłości przejechaliśmy znaczną część Europy. My, jadąc dalej, przez Cisnę i Jabłonki, niedaleko schroniska młodzieżowego zatrzymaliśmy się na parkingu przy pomniku generała, który „kulom się nie kłaniał”. W tym miejscu Karol Świerczewski został śmiertelnie ranny 28 marca 1947 roku. Chociaż pozostałą część trasy przez Baligród, Stężnicę, Wołkowyję, Sakowczyk do Zawozu przejechaliśmy w rzęsistym deszczu, to zaliczone ponad 200 km dostarczyło nam nie lada satysfakcji.
Wieczorny grill był jednocześnie pożegnalnym z gościnnymi gospodarzami. Kiedy w niedzielę wracaliśmy do Warszawy z tęsknotą podsumowaliśmy ten wyjazd: Bieszczady to absolutnie genialne miejsce! Przecież aby odpocząć i świetnie się bawić nie trzeba więcej, niż rozległych gór i malowniczej wody. Na pewno tu wrócimy.
Dexter