Członkowie klubu Right Riders jeżdżą na motocyklach różnych marek, z których każda ma swoją historię i tradycję. Bezsprzecznie Harley Davidson jest marką najstarszą, obchodzącą w ubiegłym roku swoje 110 lecie. Popularne harleye można spotkać w każdym zakątku globu i mimo, że technicznie nie są naszpikowane nowościami motoryzacyjnymi, nadal są zaliczane do najbardziej kultowych zabawek dla dużych chłopców, jakie wymyśliła ludzkość. Niezwykłość tej ikony motoryzacji wynika z zamiłowania ich właścicieli do tuningu i wydaje się, że to zadecydowało o powodzeniu międzynarodowych zlotów motocykli tej marki. Wśród Right Ridersów mamy także pasjonatów Harley Davidsona, którzy zjednoczeni we wspólnej pasji do wolności, wyrażania siebie i żądni przygody od 4-8 czerwca 2014 r. wzięli udział w Międzynarodowym Zlocie Harley Davidson Buell i Sokół Super Rally 2014 (Federation Harley Davidson Club Europe) w stolicy Estonii Tallinnie. Przygotowania do wyjazdu trwały ponad tydzień, w końcu to prawie 1000 km w jedną stronę. W środę, 4 czerwca 2014 r., spakowani,
w dobrych nastrojach ruszyliśmy na HD Softail Heritage w trasę. Pierwszy etap był nieco męczący, bo lało niemiłosiernie i nawet byliśmy zmuszeni do zatrzymania się na stacji paliw aby wylać wodę z butów. Na trasie oznakowania informowały o miejscu campingowym w Rajgrodzie nad jeziorem, gdzie Harley Davidson Club Poland zorganizował odpoczynek dla zlotowiczów z Europy podążających do Tallinna.Można było zjeść, wysuszyć się, zanocować. My tam jedynie odpoczęliśmy, bo zaplanowaliśmy dojechanie do Becejłów pod granicę litewską. Następnego dnia mieliśmy do przejechania ponad 700 km, obawialiśmy się deszczu, więc wyjechaliśmy już po szóstej. Pogoda nam sprzyjała, za to nawierzchnia wymuszała uważną jazdę, rozmiar kolein w każdej chwili groził wywrotką. Na trasie dało się odczuć atmosferę Super Rally, z każdej strony dołączały grupy motocyklistów na harleyach, na każdej stacji benzynowej odpoczywały liczne grupy w charakterystycznych ubiorach; byli Włosi, Niemcy, Holendrzy, Czesi, Polacy. Na Łotwie odczuliśmy poprawę warunków: tirów mniej, nawierzchnia równiejsza, jechaliśmy sprawniej. Poczucie jedności wywoływały gesty pozdrowień mijających się motocyklistów, podnoszenie ręki, używanie kierunkowskazów, sygnałów, a nawet syren i modulatorów dźwięku. Jechaliśmy trasą Via Baltica, przepiękne widoki odciągały wzrok od trasy. W Estonii znacznie zmniejszył się ruch na drodze, było słonecznie co poprawiło nasz komfort jazdy. W godzinach popołudniowych dojechaliśmy do Tallinna i po sprawnym zameldowaniu się w Pirita Hotel SPA, otrzymaliśmy informator, znaczek zlotowy i numer-7638! - ruszyliśmy na zwiady. Ogromny teren z imponującą muszlą koncertową, a za nią morze i wpływające promy. Na murawę zlotową trzeba było zjechać z góry alejką na wyznaczone miejsca parkowania motocykli i namiotów. Były świetnie przygotowane punkty gastronomiczne i rozrywkowe. Cała przestrzeń zielona zapełniona tysiącami motocykli Harley Davidson, bo tylko takie mogły wjechać, inne marki parkowały w mieście. Cały czas trwało „dobijanie” kolejnych zlotowiczów i ich sprawne rozmieszczanie. Wrażenie robiło zagęszczenie chopperów z kierownicami na wysokości oczu, dziwacznymi oparciami sięgającymi nad głowę, sakwami rozmieszonymi piętrowo, thundery z teleskopowymi widelcami długości nawet dwóch metrów. Niektóre egzemplarze bez błotników, klaksonów, lusterek i osłon pasa napędowego, a wszystko ozdobione niesamowitą grafiką: demony, czaszki, kostuchy, upiory, płomienie, sylwetki pięknych kobiet, postacie historyczne. Było na co popatrzeć, a do tego ten specyficzny ryk wolnych wydechów i smród palonej gumy. Królowała uświęcona tradycja przerabiania harleyów, bo tuningowanie to element etosu tej marki, wybujały indywidualizm ich posiadaczy i niepohamowana żądza przygód. Chyba tylko pragnieniem wolności i wyróżnienia się można wytłumaczyć konstruowanie na bazie harleya „grubasów” z tylnym kołem nawet pięć razy szerszym niż przednie. Przez kolejne dwa dni, jak zahipnotyzowani (Jack Daniels ma swoje drugie oblicze) uczestniczyliśmy w zabawie, koncertach muzycznych, poznawaliśmy pasjonatów, charakterystycznych harleyowców, którzy uatrakcyjniali to miejsce. Tłumy entuzjastów tej marki snuły się wśród motocykli, cały Tallinn żył nastrojem zlotu. Wszędzie, dosłownie wszędzie, na każdej uliczce, placu, przy hotelach i hostelach, stały motocykle. Jedni siedząc na murkach, albo wręcz na ziemi grali na różnych, czasem egzotycznych instrumentach, inni przy tej muzyce tańczyli, a różnorodność języków tworzyła niesamowitą atmosferę. Każdy z każdym chciał się porozumieć, zniknęła bariera językowa. Przeważali Europejczycy, chociaż spotkaliśmy harleyowców z USA i Japonii. Oczywiście kulminacją zlotu była parada kilkunastu tysięcy harleyów, podczas której każdy miał kilka metrów wolnej przestrzeni wokół siebie i mógł zaprezentować swoją indywidualność. Zlot uatrakcyjniło losowanie nowego motocykla Harley Davidson Fat Boy, którego dokonał Bil Davidson. My nie mieliśmy szczęścia, najprawdopodobniej nasz własny, Harley Davidson Softail Heritage nie lubi konkurencji. Nasze znakomite samopoczucie podtrzymywała muzyka, bo non stop, w dwóch miejscach trwały koncerty rocka, bluesa, country. Praktyczni organizatorzy przewidzieli również punkty serwisowe i zaplecze techniczne, były sklepy z odzieżą i gadżetami. Jak zwykle na tych zlotach można było przysłuchiwać się opowieściom Old Ridersów, którzy z pasją snuli wspomnienia ze swoich wypraw, barwnie opowiadali o maszynach i można było poczuć to „coś” wagabundy na harleyu. Organizatorzy - Estończycy nie zapomnieli także o pięknym geście - 6 czerwca, z okazji święta narodowego Szwecji, każdy kto o godz. 19 przyszedł pod dużą scenę otrzymał flagę Szwecji. Pora, w jakiej odbywał się zlot jest niezwykła również i z tego powodu, że jest to okres „białych nocy” więc nawet po północy nie odczuwa się upływu czasu, bo nadal było widno. Z tego powodu nasze organizmy nieco się rozregulowały. Trudno było ustalić kiedy ranek, a kiedy pora na nocny spoczynek. Wracaliśmy do hotelu chociażby z tego powodu, aby z balkonu podziwiać rozległy widok na morze, plażę i pięknie sunące do portu statki pasażerskie. Korzystaliśmy z hotelowej stołówki, która była dodatkowym miejscem zlotowego gwaru. Mieszkali obok nas motocykliści rosyjscy, fińscy, norwescy. Trochę było smutno, że nie było tam rodaków. Oczywiście pospacerowaliśmy po starym Tallinnie. Robi wrażenie budynek parlamentu Estonii, majestatyczna cerkiew ze swoimi kopułami, fragmenty murów obronnych, piękne kamieniczki, brukowane ulice, liczne kawiarenki, zapach parzonej kawy i ten nieuchwytny nastrój spokoju tak kontrastujący z gwarem miejsca zlotowego. Wieczorem, na terenie zlotowym, przyjęliśmy zaproszenie od członków polskich klubów HDCP, Brodhers i świetnie się bawiliśmy przy grillu, a także uczestniczyliśmy w indywidualnym koncercie naszego kolegi Marcina. Po białej nocy, białego ranka trzeba było spakować się w drogę powrotną, w końcu to znów 1000 km. Jeszcze tylko spojrzenie na morze, zatrzymanie wzroku na charakterystycznej sylwetce muszli koncertowej, spojrzenie na motocykle i manetka w dół. I jeszcze ten niezwykły widok: dostojna (jakieś 70+) motocyklistka na swoim harleyu przejechała tuż obok nas, jakby się urodziła na tej maszynie, zauważyła nas, uśmiechnęła, pomachała i z nadzwyczajną swobodą pojechała. Wiedzieliśmy, że nie ma barier wiekowych, ale ten widok był niezwykły, trochę z legendy samego harleya. Pożegnaliśmy Tallinn w przekonaniu, że tutaj wrócimy, jeśli nie na jakiś zlot, to by ponownie zobaczyć to piękne miasto. Jak to dobrze, że w drodze powrotnej towarzyszyli nam zlotowicze z Niemiec, nie czuliśmy się samotnie. Przypomniało nam się powiedzenie naszego kolegi: „Kupując harleya płacisz za legendę, a motocykl dostajesz gratis” i coś w tym jest… może ten motocykl faktycznie ma duszę? Postaramy się poszukać jej w przyszłym roku, na zlocie HDCP SUPER RAYLLY 2015 w Londynie.
Szuwar