Pomysł rajdu motocyklowego Chorwacja – Italia - 10-22 maj 2013 r. zrodził się z niedosytu przeżyć na wyjeździe, który odbyliśmy w maju 2011 roku; wówczas celem były Saloniki w Grecji. W tym roku postanowiliśmy pojechać bardziej „na zachód”, przez Adriatyk do Włoch. Każdego dnia przejeżdżaliśmy średnio do 500 km, co może się wydawać dystansem umiarkowanym, ale wliczając czas przeznaczony na zwiedzanie, postoje, tankowania i różne przerwy w jeździe, średnia szybkość wahała się ok.70 km/h. Na niektórych odcinkach istotne były także różnice wysokości dochodzące nawet do kilku tysięcy metrów. Generalnie teren zróżnicowany, a nasza sprawność pokonywania trasy była uzależniona od bardzo wielu czynników, nie wyłączając lokalnych opadów deszczu, a nawet ulewy.
Teraz siedząc w clubhouse oglądamy relację zdjęciowo - filmową. Opowieściom nie ma końca. Pytania tych, którzy nie byli i chęć udzielenia szybkiej odpowiedzi wprowadzają chaos pozostawiając niedosyt informacyjny. Pogrupowanie pytań nie jest mozliwe. Jednych interesuje pogoda i nasze przygotowanie do niespodzianek aury, innych jakość dróg i sprawność nawigacji, jeszcze inni pytają o techniczne przygotowanie motocykli. A oglądane zdjęcia dokumentują krajobrazy, widoki gór ze śnieżnymi szczytami, przełęcze, wąwozy, imponujące tunele, mosty i wiadukty. Przesuwają się przed oczyma kadry z życia codziennego mijanych miasteczek, ich architektura, drogi, a także prawie portretowe ujęcia przechodniów. Zatrzymane aparatem fotograficznym codzienne życie mijanych okolic. Dla uporządkowania wspomnień i ich zapisania postanowiliśmy sporządzić reportaż z podróży.
Część I – Chorwacja
I. Wyruszyliśmy z Warszawy w piątek 10 maja 2013 r.; nie udało nam się wyjechać całą grupą i spotkaliśmy się dopiero na granicy polsko-czeskiej. Tego dnia przejechaliśmy ok. 470 km do czeskich Hranic, gdzie spotkaliśmy się z naszą Czeską uczestniczką wyprawy. Wieczór przy grillu upłynął na ostatnim planowaniu.
II. Następnego dnia - już w 6 motorków ruszyliśmy w kierunku Chorwacji. Deszcz zmuszał nas kilkakrotnie do suszenia się w łazienkach na parkingach przy autostradzie i zakładania przeciwdeszczówek. Na tym odcinku nie planowaliśmy żadnego zwiedzania, więc cel był precyzyjny- granica Słowenii. Wybraliśmy nocleg w Vogau jeszcze w Austrii, kilka kilometrów przed granicą. Tego dnia pokonaliśmy prawie identyczny dystans, co dnia poprzedniego- 470 km przy średniej prędkości w ruchu 75 km/h. W ruchu byliśmy ponad 6 godzin. Kwatera Frau Rupp okazała się odlotowa, a pierwszy nocleg zaliczyliśmy w prawie studenckim klimacie. Praktycznie z tego miejsca zaczyna się nasza rajdowa relacja fotograficzna.
III. Po śniadaniu, motocyklowym spacerkiem dojechaliśmy do przejścia w Sentilj i dalej przez Słowenię dwupasmową autostradą A1, prowadzącą wśród rozległych dolin z pasmami górskimi w oddali. Omijając Maribor przejechaliśmy 750 m tunelem Ločica niedaleko Żalec, zatankowaliśmy w Petrolu na obwodnicy Lubljany, odpoczęliśmy na obszernym parkingu na autostradzie i skierowaliśmy się na wybrzeże Istrii. Ze względów organizacyjno - czasowych nie zatrzymaliśmy się w Postojnie, gdzie rzeka Pivka wydrążyła ogromną, ponad 20 km jaskinię z wieloma korytarzami i salami. Tylko kilkukilometrowy odcinek tej jaskini jest oddany do zwiedzania turystom wraz ze średniowiecznym zamkiem przyklejonym do skały. Jadąc dalej zatrzymaliśmy się zaś w urokliwym rybackim miasteczku nad Adriatykiem- Izola, nad którym góruje monumentalna, średniowieczna budowla kościoła św. Mauro. Piękna zatoka i starożytne pozostałości zrobiły na nas wrażenie. Miasto ma mnóstwo zabytkowych obiektów świeckich i sakralnych – jeszcze z czasów rzymskich, stałą wystawę unikatowych modeli statków oraz park archeologiczny usytuowany wzdłuż zatoki Simonov. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy kilkukilometrową trasą wzdłuż Adriatyku do malowniczej miejscowości Strunjan w gminie Piran, gdzie na małym parkingu na skarpie nad miastem - zjedliśmy drugie śniadanie. Jeszcze rzut okiem na ostatnią w Słowenii osadę Sečovlje, która od czasów rzymskich była ośrodkiem warzenia soli, w czasach Austro-Węgier powierzchnie kopalni poszerzono do ponad 500 ha; a dziś obszar ten jest parkiem krajobrazowym z licznymi ścieżkami spacerowymi dla turystów. W znakomitym nastroju wjechaliśmy do Chorwacji przez przejście graniczne w Sečovlje – Plovanija. Sama odprawa była formalnością: Słoweńcy nawet nie chcieli paszportów od całej grupy, a Chorwaci jedynie machnęli ręką nakazując: przejeżdżać! Po kilku kilometrach wjechaliśmy na płatną, dwupasmową autostradę A9 i popędziliśmy przez górzystą Białą Istrię z dominującymi białymi-wapiennymi skałami okrytymi wzdłuż trasy metalowymi siatkami, potem przez Szarą Istrię ze skałami nawet w odcieniu zielonym, by wjechać do Czerwonej Istrii z charakterystyczną czerwoną glebą zawierającą wiele związków żelaza. Na tym odcinku autostrady duże wrażenie zrobiły na nas mosty: Vala koło Brtonigla - 270m, most Mirna -1397 m w pobliżu miasteczka Novigrad- przerzucony nad rozległą doliną kończył się dalszym odcinkiem autostrady wykutym w skale i most Limska Droga -552 m w okolicach węzła Kanfanar. Przed wjazdem na dwa ostatnie mosty -dwukierunkowe- stały znaki odwołujące autostradę z ograniczeniem szybkości do 60 km/h, a bezpośrednio za nimi autostrada zaczynała się ponownie. Jak przystało na tę porę roku roślinność na półwyspie była już w pełnym rozkwicie, a soczystość zieleni w promieniach słońca dodawała nam energii. Po prawie 90 km od granicy ze Słowenią, około południa - 12 maja 2013 r., dotarliśmy do położonego w zatoce półwyspu Istria - miasta Puli. Była to kolonia rzymska i do dziś w architekturze miasta pozostały imponujące budowle z tamtego okresu. My też najbardziej byliśmy zainteresowani Amfiteatrem, Łukiem Triumfalnym i Świątynią Augusta. Burzliwe dzieje tego miasta, na którego istnienie wywarli wpływ najpierw Rzymianie, potem Bizancjum, Wenecjanie, w XIX wieku Austro-Węgry, a po nich Włosi - widać po architekturze. Dziś Pula to największe miasto na półwyspie Istria. Długo spacerowaliśmy wokół Amfiteatru pozostawionego przez budowniczych cesarza rzymskiego Wespazjana. Budzi respekt ta olbrzymia budowla mogąca pomieścić ponad 20 tys. ludzi, jedna z trzech podobnych obiektów: Koloseum w Rzymie i amfiteatru w Al-Dżamm w Tunezji. Do dziś odbywają się w niej mecze hokeja na trawie, czy koncerty. Następnie motocyklami podjechaliśmy pod rzymski łuk triumfalny zwany też Łukiem Sergiusza lub Złotą Bramą wybudowany w I wieku p.n.e., a idąc piechotą wąską uliczką za Łukiem dotarliśmy do starej części miasta, gdzie na Forum stoi świątynia Oktawiana Augusta poświęcona bogini Romie i cesarzowi Augustowi. Aktualnie w świątyni znajduje się wystawa sztuki antycznej. Spacerkiem powróciliśmy do motocykli i wąskimi uliczkami objechaliśmy antyczną część miasta, w tym znajdującą się obok obronnych murów miasta – Bramę Herkulesa z I w. p.n.e., zamek z XIV w. a także ratusz miejski. W promieniach słońca chylącego się nad zatoką poszliśmy na spacer na wybrzeże, wzdłuż którego biegnie rozległy deptak z imponującymi palmami. Około 15.oo wyjechaliśmy z Puli kierując się na Jeziora Plitwickie. Wróciliśmy autostradą A 9 do węzła Kanfanar i skręciliśmy na północny- wschód w autostradę A8, skąd jeszcze mieliśmy ponad 60 km do Matulij. Na tej autostradzie przejechaliśmy wiaduktem Drażelj – 434 m, mostem Mrzliči – 487 m, a potem ponad 5 km płatnym tunelem drogowym Učka, wykutym w masywie górskim o tej samej nazwie, nad którym góruje szczyt Vojak –prawie 1400 m n.p.m.. Tuż za punktem poboru opłat, z prawej strony naszą uwagę zwrócił imponujący wodospad spływający z wysokich skał. Z tego właśnie tunelu, z uwagi na jego usytuowanie korzysta czasem 14 000 pojazdów dziennie! Po przejechaniu z Puli około 100 km, w miejscowości Matulij zatrzymaliśmy się na nocleg w prywatnej kwaterze. Gdyby nie wspólczesna architektura budynku, z zewnętrznymi schodami, to jego właścicielka z ilością swoich kocich pupilów i atmosfera wnętrz - bardziej pasowałyby do tajemniczego szkockiego zamczyska. Wieczornym spacerem po nadmorskich uliczkach mieliśmy zamiar dotrzeć do odległej o niecałe 5 km Opatiji rozłożonej na wybrzeżu nad zatoką Kvarner. Szybko sprawdziliśmy, że strome uliczki ułatwiają spacer, ale powrót do kwatery to już nie lada wyczyn. Powróciliśmy do pokoi. Tego dnia mieliśmy za sobą 460 km, w ruchu bylismy 6 i pół godziny ze średnią prędkością 70km/h pokonując różnicę wysokości - 3080 m.
IV. Po rannych zakupach w miejscowym markecie, 13 maja 2013 r. wyruszyliśmy w kierunku Jezior Plitwickich- trasa ok. 200 km. W Matulij mieliśmy nieco problemów z wyjazdem z miasta, bowiem GPS nie pokazywał objazdów dróg w remoncie, a miejscowe znaki były w absolutnym chaosie. Po zawracaniu na placu fabrycznym i przed wjazdem na dukt leśny, ostatecznie skorzystaliśmy z pomocy miejscowego kierowcy, który wyprowadził nas na trasę A7, a po przeskoczeniu krótkiego odcinka A1 zjechaliśmy na drogę lokalną D 42. W tym rejonie, bardzo słabo zaludnionym, naszą uwagę przykuwały spalone, porzucone domostwa z graffiti i śladami po pociskach na ścianach. To widoczna po latach spuścizna jugosłowiańskiej wojny domowej. Naszą uwagę zwracała ilość flag Republiki Chorwackiej. Nawet prywatne domostwa miały flagę państwową. Treść napisów na zniszczonych murach wyraźnie sygnalizowała waśnie serbsko-chorwackie. Po przejechaniu mostu na rzece Mreźnica zrobiliśmy zdjęcia w jednym z takich zniszczonych budynków. Dopadła nas zaduma nad losami nieznanej rodziny zamieszkującej kiedyś to obejście. Na ścianach spalonego domu bez okien i dachu, z dziurami po pociskach, pozostały przyklejone płytki ceramiczne, leżały zniszczone naczynia, a schody na piętro tarasowała spalona zamrażarka z wrośniętym drzewkiem. Zamyśleni pojechaliśmy dalej. Tankując motocykle na pobliskiej stacji nawiązaliśmy kontakt z sześcioosobową grupą niemieckich motocyklistów. Okazało się, że z Hamburga przylecieli samolotem do Wiednia i stamtąd rozpoczęli rajd po Chorwacji. Usłyszeliśmy: z Hamburga to zbyt męczące. My mieliśmy za sobą już ponad 1500 km i o zmęczeniu nikt nie wspominał! Do campingu przy Plitwickich Jeziorach pozostało jeszcze kilkanaście kilometrów. Na miejscu przebraliśmy się, kupiliśmy bilety i około 15.oo wsiedliśmy do dwuczłonowego pojazdu, który wyciągnął nas na trasę widokową. Pełni ciekawości cudów przyrody oglądaliśmy kaskadowo połączony kompleks 16 jezior z licznymi wodospadami, strumykami przelewającymi się przez naturalne groble skalne, tamami i dziwacznymi formami erozji miejscowych trawertynów. A wszystko porośnięte imponującą roślinnością. Schodziliśmy ze stacji ST 3 ścieżkami wyłożonymi kamieniami, bądź drewnianymi balami. Zadziwiające i bardzo atrakcyjne dla turystów były pomosty przerzucone przez środek rozlewisk, co umożliwiało obejrzenie najpiękniejszych wodospadów. Usiłowaliśmy porozmawiać z ławicami niezrażonych naszą obecnością ryb, ale okazały się nieskore do nawiązywania kontaktów z cudzoziemcami. Krajobraz nasycony zmieniającym się kolorem wody, od niebieskiego, przez lazurowy, turkusowy do zielonego wydawał się jak po fotoshopie. Miejscami woda miała zupełnie matowy odcień, a to przez rozpuszczony w niej węglan wapnia. Właśnie dzięki niezwykłemu zróżnicowaniu form Park Narodowy Jezior Plitwickich znalazł się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO - i my też jesteśmy za tym, a nie zdołaliśmy odwiedzić jaskiń, które podobno są bardzo atrakcyjne!. Teraz wiemy: tras spacerowych jest kilkanaście, jeziora powinno się oglądać cały dzień, a park jest czynny latem od 7.oo- 20.oo. My po czterogodzinnych wrażeniach wróciliśmy do motocykli. Po wyjeździe z parkingu i przejechaniu kilkunastu kilometrów zatrzymaliśmy się na nocleg w Dreźnik Grad u przesympatycznych Any i Marko. Na powitanie gospodarze poczęstowali nas niezwykłej mocy śliwowicą własnej produkcji, po której kwatera była równie wygodna jak pięciogwiazdkowy hotel…
V. We wtorkowy poranek- 14 maja – ruszyliśmy w pomniejszonym składzie na podbój południowej Chorwacji. Obowiązki zawodowe wezwały Jerryka i Mysie do kraju. No cóż, smutno się zrobiło. Żegnając się serdecznie ruszyliśmy jeszcze kilka kilometrów razem na Grebovac, by potem skręcić w lewo do trasy D1 na Zadar i Split. Przed nami piąty dzień rajdu i około 350 km. Nie wiedzieliśmy gdzie zostaniemy na nocleg, ale mieliśmy zamiar dotrzeć do Splitu. Póki co, prawie 70 km pędziliśmy wśród zarośli, pagórkowatego terenu, mijając czasem miasteczka, ruch mały, jechało się przyjemnie. Na chwilę zatrzymaliśmy się przy bliżej nieokreślonym zbiorniku wodnym, który sprawiał wrażenie rozlewiska, które przykryło zarośla. W wodzie mnóstwo śmieci i słupy napowietrznej linii energetycznej, w oddali widok wysokich gór. Dziwne miejsce, szybko stamtąd odjechaliśmy. Wkrótce wpadliśmy na płatną autostradę A1 na jej 204 kilometrze; krajobraz powoli zmienił się w górzysty. Po przejechaniu kilku kilometrów wjechaliśmy w tunel Krpani -179m; dalej długi tunel Sveti Rok -5681 m. Co kilkanaście kilometrów wjeżdżaliśmy w tunele, albo na wiadukty niwelujące wąwozy. Pokonaliśmy most Crna Draga, tunel Ledenik 740 m, tunel Bristovac – 688 m, tunel Ĉelinka- 220 m, po czym znów wjechaliśmy na wiadukt Božici -208 m. Nieco zmęczeni odpoczęliśmy chwilę na parkingu Jasenice; oglądając dobrze widoczne stąd góry i zastanawiając się, który to jest ten najwyższy szczyt; z perspektywy parkingu nie tak łatwo się połapać. Ruszyliśmy dalej, bo grzało coraz mocniej, a do Zadaru jeszcze około 40 km. Wkrótce wjechaliśmy na wiadukt Ravanjska, potem na most Maslenički do ronda, gdzie skręciliśmy w prawo, w kierunku mostu koło Posedarje i do Zadaru. Przejechany odcinek był bardzo malowniczy i urozmaicony. Pełni podziwu korzystaliśmy z różnorodności mostów, wiaduktów, tuneli. Pędziliśmy słynną już z widoków chorwacką Adriaticą, po chorwacku Jadrańska Magistrala czyli drogą Nr 8. Po lewej stronie błyszczała rozległa tafla Novigradzkiego Morza. Nawet z perspektywy trasy- widok urzekający. Jeszcze kilkanaście kilometrów i wjechaliśmy do Zadaru zgrabnie parkując pomiędzy samochodami. Poszliśmy na spacer. Zadar za czasów Cezara i Augusta nazywany Jadrea - umocniono otaczając murami obronnymi z basztami i bramami, wytyczono forum, wzniesiono świątynie i bazyliki, amfiteatr i akwedukt. Obiekty te są dziś pieczołowicie odnawiane, pokrywane szklanymi taflami w chodnikach, po których stąpając turyści mogą czuć oddech starożytności. Stare mury, uroczo porośnięte kwitnącymi o tej porze roku roślinami, nagrzane płyty antycznego Forum, kolumny, resztki świątyni, bramy pokryte zdobieniami – zrobiły na nas wrażenie. Ubrani w t-sherty i klubowe kamizelki, nieco zmęczeni zapragnęliśmy odpocząć w jednej z licznych knajpek. Szybko okazało się, że musimy zrezygnować z posiłku, bo „płatność tylko gotówką”, a my nie mieliśmy kun. Ot, faktycznie zostaliśmy teleportowani do starożytnego Jadrea, a już umawialiśmy się na wypicie schłodzonego Karlovacki i tu… niespodzianka! Podszedł do nas mężczyzna w średnim wieku, wyjął portfel i pokazał legitymację IPA. Szybko przeszliśmy na angielski i uśmiechnięty przyjaciel poprowadził nas do urokliwego zakątka pod rozłożyste drzewo. Żartowaliśmy, że kamizelki to znak rozpoznawczy nie tylko dla motocyklistów. Gubiąc czas regenerowaliśmy siły w chłodku drzewa i starych murów. Spacerkiem poszliśmy na mury obronne aby spojrzeć w zatokę i przystań, skąd wiedzieliśmy, że są organizowane rejsy statkiem do Parku Narodowego na wyspę Kornati i Parku Przyrodniczego Telascica na Długą Wyspę. Moglibyśmy tam podziwiać malownicze klify, ale taki rejs to kilka godzin, a my mieliśmy napięty grafik. Jeszcze rzut okiem na morze i wąską uliczką, przez miejscowy bazarek poszliśmy do motocykli. Naszym celem był Split przez Sibenik i Trogir. Jeszcze przejazd Wybrzeżem Liburskim, wzdłuż linii brzegowej, rzut oka na potężny prom Jadrolinija i wyjechaliśmy z Zadaru. GPS z uporem kierował nas na autostradę i przeliczał kilometry, a my chcieliśmy jechać wzdłuż morza. W końcu wyłączyliśmy sprzęt. Nie dało się pomylić trasy; w tym rejonie nie ma tak wielu alternatyw komunikacyjnych. Do Sibenika w północnej Dalmacji pozostało niecałe 80 km. Jeszcze kilkanaście kilometrów w terenie zurbanizowanym, a potem skręciliśmy na Bibinje, Sukosan przez Biograd i Pakostane drogą wzdłuż linii brzegowej. Słonecznie; widoki urzekające. Mimo woli zwalnialiśmy. Widać, że droga była w ostatnim okresie modernizowana, ułożono nawierzchnie, w wielu miejscach poszerzono pasy, zamontowano krawężniki i balustrady. Tam, gdzie skarpa była za wąska - poszerzono ją, albo dobudowano wiadukty. Dotarliśmy do Sibenika kierując się na bulwar Franjo Tudżmana nad długą i wąską zatoką. Na promenadzie, na masztach flagi Chorwacji. Architektura miasta w stylu włoskim, to efekt ponad 400 letniego panowania na tym terenie Wenecji, a potem Włoch. Przez prawie 100 lat do 1918 r. miasto było w granicach Monarchii Habsburgów. Parkując motocykle zauważyliśmy, że frontowe budynki od strony promenady mają zniszczone od kul elewacje, to efekt wojny domowej 1990 r.. Płynący prom wytyczał w zatoce kanał żeglugowy pomiędzy dwoma półwyspami, który z tej odległości zlewał się z lądem nie pozwalając ocenić szerokości. Na wodzie kołysało się kilka żaglówek, a zamknięcie horyzontu nieodległym półwyspem dawało poczucie bezpieczeństwa. Było za ciepło by długo chodzić po mieście, ale ustaliliśmy, że znajduje się tu Katedra św. Jakuba wpisana do światowego rejestru dziedzictwa kulturowego UNESCO, a obok niej pałac, w którym rozmieszczono muzeum archeologiczne i etnograficzne. Uwagę zwracał renesansowy budynek miejskiego ratusza z urokliwym ryneczkiem w tym samym stylu. Pewnie za sprawą chodników wyłożonych jasnymi kamiennymi płytami, a także dużą ilością palm i kwitnących o tej porze oleandrów miasteczko stawało się przytulne. Władze Sibenika zadbały, aby turyści mogli zapoznać się z historią i życiem miasta na multimedialnej wystawie obok zabytkowych studni z XV wieku. My możemy to zrobić teraz pod linkiem http://www.youtube.com/watch?v=5GHVqJQ-dfU Niedaleko miasta znajduje się ponad 100 km2 park narodowy Krka, który swą nazwę przyjął od unikatowej w swej formie rzeki Krka utworzonej z kilku dopływów. Woda przepływając przez prawie 72 km teren krasowy wytworzyła bajkowy kanion z nawet kilkusetmetrowymi ścianami, z których spływają mniejsze i duże wodospady. Największy - Manojlovac ma 52 m. Na zboczach skał są pozostałości dawnych zamków, a także zabytkowy klasztor franciszkański. Mieliśmy dylemat, czy zdecydować się na wjazd do parku, ale - z uwagi na terminy promowych rejsów do Barii - wydłużyłoby to naszą podróż co najmniej o 2 dni. Pożegnaliśmy zatem słoneczny Sibenik kierując się do Trogiru. Do tego miasteczka mieliśmy nieco ponad 60 km. Za Sibenikiem wpadliśmy w ciąg wiaduktów. Droga usytuowana albo na skalnej skarpie, albo na lądzie, nieco oddalona od morza, które znienacka wyłaniało się pokazując miasteczka rozłożone wzdłuż zatok, lazur wody, odległe wysepki. Na odcinkach niewyremontowanych jechaliśmy drogą wąską, dwukierunkową, bez utwardzonego pobocza, w terenie pagórkowatym, słabo zurbanizowanym, wśród skalnych rumowisk porośniętych twardolistnymi zaroślami makchia. W wielu miejscach widzieliśmy wysypane gruzy budowlane, czasem teren oddzielał od drogi murek ułożony z luźnych kamieni polnych. Jeśli na zboczu wyłaniało się miasteczko, to z oddali widzieliśmy czerwone dachy i białe ściany. Zachęceni zatrzymaliśmy się aby obejrzeć Jadrtovac w zatoce Morinj- miejscowości nie odbiegającej swoim układem od innych mijanych miasteczek: czerwone dachy, białe ściany. Wzdłuż zatoki zauważyliśmy plażę. W promieniach słońca domki wydawały się jak z bajki i dopiero kiedy przyjrzeliśmy się - widzieliśmy, że część budynków nie jest zamieszkała i nawet nie ma okien. Na niektórych odcinkach droga wcinała się w skały, które wydawało się, że za moment się rozsypią i zatarasują drogę. Przejeżdżaliśmy przez osady z rozległymi pięknie wyprofilowanymi i zadbanymi placami, obsadzonymi bujną roślinnością. Okolice bardzo zróżnicowane. Jeszcze jeden zakręt, kilka wiaduktów i jechaliśmy ul Kard. Alojza Stepinca w Trogirze, a potem mostem na wyspę Ciovo. Miasteczko nas zaskoczyło. Bardzo duży ruch (a ma nieco ponad 11tys. mieszkańców), zaniedbane uliczki, brak ożywczej roślinności poza tą, która wytrwała próbę miejskiej spiekoty, brak przestronności urbanistycznej i ogólnie nieco socrealistyczny styl miejski. Szukaliśmy śladów przeszłości. Założony przez greckich kolonistów w II w. p. n.e. Trogir - podniesiony do rangi znaczącego portu przez cesarza Dioklecjana, przez 400 lat drugiego tysiąclecia był pod panowaniem węgierskim, potem weneckim, a od XVIII w. pod panowaniem Habsburgów. Na tych zmianach Trogir źle nie wyszedł. Kolejni gospodarze pozostawiali piękne zabytki architektury. Jeździliśmy po mieście w ich poszukiwaniu, a nie jest to proste mimo liczebności różnych tabliczek. Zobaczyliśmy Bramę Lądową z lwem św. Marka i figurą bł. Jana z Trigiru- patrona miasta, katedrę św. Wawrzyńca z zabytkową dzwonnicą, wreszcie wyróżniający się jasnym kamieniem renesansowy pałac Ćpiko (miejscowej możnej rodziny). Odwiedziliśmy Starówkę wpisaną przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa kulturowego. Zmęczeni usiedliśmy w kawiarence niedaleko skwerku, aby ochłodzić się porcją lodów. Naszą uwagę zwróciło zgromadzenie mężczyzn (nie było żadnej kobiety), najwyraźniej podzielone na zespoły, którzy w żwirowej alejce rzucali kule, coś na wzór zabawy w kręgle. Teraz juz wiemy, że to balote. Skupienie z jakim pozostawiali na ziemi niedopite butelki Karlovacki i wpatrywali się w toczące się po piasku kule oraz pomruki po kazdym rzucie - wskazywały na znaczną emocjonalność tych rozgrywek. Pora była mocno popołudniowa więc wsiedliśmy na motocykle i ruszyliśmy w dalszą drogę. Cel do osiągnięcia - Split. Niby tylko 30 km, ale jechalismy wokół zatoki Kasztela, w terenie mocno zurbanizowanym. W zasadzie cała trasa to siedem łączących się ze sobą osiedli rozbudowanych wokół zamków obronnych – twierdz, wznoszonych w różnych okresach, z czego najstarszy to zamek Sucurac. Jego budowę rozpoczęto w 1392 r. i trwała ponad 100 lat, zaś „najmłodszy” to zamek Kambelovac, zbudowany na wyspie w 1589 r. przez arystokratyczną rodzinę Cambi ze Splitu, połączony z lądem wałem. W kompleksie na wybrzeżu znajduje się fortowy dom braci Cambi z XVI wieku, okrągła wieża i pałac. W godzinach wieczornych dojechaliśmy do Splitu – stolicy Dalmacji. Zaparkowaliśmy tuż przed wejściem do pałacu Dioklecjana, a właściwie przed stosunkowo dobrze zachowanymi pozostałościami po wybudowanym w III wieku naszej ery pałacu. Na rozległej promenadzie od strony wybrzeża trwała jakaś impreza, były przemówienia przeplatane muzyką, tłum, gwar. Prawie wszystkie stoliki w knajpkach przy promenadzie zajęte. Poszliśmy obejrzeć pałac Dioklecjana, a właściwie to co po nim zostało: mury, trzy bramy Złota, Srebrna i Żelazna. W jednym z korytarzy znaleźliśmy tablicę informacyjną o pałacu – w różnych językach, o dziwo - także po polsku! Robił na nas wrażenie ogrom budowli mającej według zapisów ok. 30 tys. m2 powierzchni, mauzoleum i rynek centralny (perystyl). Obejrzeliśmy świątynię Jupitera. Zrobiło się późno, a my musieliśmy jeszcze znaleźć nocleg. Krótki spacer po promenadzie i wśród sporego ruchu przed ekskluzywnymi hotelami rozmieszonymi wzdłuż wybrzeża opuściliśmy Split. Po kilkunastu kilometrach zatrzymaliśmy się w Podstranie. Mieliśmy cały apartament na I piętrze z widokiem na Adriatyk. Do piaszczystej plaży kilkanaście metrów. Tego dnia przejechaliśmy 323 km ze średnią prędkością w ruchu około 50 km/h. Dane statystyczne takie sobie; za to zachwycony naszym przyjazdem gospodarz Petar poczęstował nas znakomitą rakiją i dla udokumentowania swojej bytności w Polsce pokazał widokówki z Krakowa i Częstochowy. Wysłuchaliśmy Chorwata deklarującego "odwieczną przyjażń" z Polakami. Oj Matko Historio, nie wszyscy Cię pamiętają. Mimo tego czuliśmy się znakomicie i resztę wieczoru spędziliśmy na balkonie, skąd rozciągał się piękny widok na palmy otaczajace pobliskie budynki i morze rozświetlone neonami nieodległego Splitu.
VI. Szósty dzień wyprawy -15 maja rozpoczął się porannym spacerkiem po plaży w Podstranie. Wcale nie odczuwaliśmy zmęczenia przejechanymi dotąd kilometrami, a umiarkowane słoneczko dodawało energii. Po śniadaniu, niespiesznie, ruszyliśmy w ostatni odcinek naszej podróży po Chorwacji - do Dubrownika. Następną noc mieliśmy spędzić na promie. Z naszych obliczeń wynikało, że do pokonania pozostało nieco ponad 200 km trasą nad samym morzem. Po niecałych 15 km widoków faktycznie zapierających dech w piersiach, zatrzymaliśmy się w małym miasteczku Omiś. Za rzędem usytuowanych wzdłuż ulicy budynków majestatycznie wznosiły się góry. Miasteczko słynie ze swojej pirackiej przeszłości, bo między XII a XIV wiekiem było siedzibą najokrutniejszych na Adriatyku piratów. Dziś robiło wrażenie przytulnego i przyjaznego; piracka przeszłość to już tylko reklama, tak jak stojący przy nabrzeżu na pływającym doku, piękny, drewniany szkuner z wysoką kasztelą. Niedaleko Jesenice, jadąc wzdłuż Adriatyku, dostrzegliśmy malowniczo wyglądające budynki mieszkalne, praktycznie wklejone w skały. Wielkie urozmaicenie: droga biegła a to w wąwozie wykutym w skale, a to na skarpie nadmorskiej. Przed miejscowością Mimice wjechaliśmy w króciutki tunel- bez nazwy, chyba jedyny na tej trasie do Dubrownika. Pogoda wymarzona, od morza wiał lekki wiaterek, a w tych rejonach zdarzają się groźne bora. Kilkakrotnie się zatrzymaliśmy aby popatrzeć na rozsiane na Adriatyku wysepki. Trasa do Makarskiej w kilku miejscach w remoncie; czynny był tylko jeden pas, a ruch regulowały światła. Pobocza od strony skarpy spadającej w kierunku morza tylko w niektórych miejscach zabezpieczone balustradą, w innych zaś zbudowano piękne, widokowe parkingi, z których rozciągał się widok na morze i przybrzeżne wysepki. Przejeżdżaliśmy przez mosty wybudowane z kamiennych głazów i tylko nawierzchnia asfaltowa nie dawała poznać, że są to wiekowe, a mimo to stabilne konstrukcje. W Makarskiej nie zatrzymywaliśmy się, chociaż miasteczko sprawiało wrażenie bardzo przestronnego. Piękny filmik o tym miejscu można obejrzeć pod linkiem: http://www.youtube.com/watch?v=F0fOEnumvvk Na maleńkim parkingu za przystankiem autobusowym przed zjazdem na Igrane patrzyliśmy na malowniczą Riwierę Makarską z widoczną z tego miejsca plażą. Ponad wioską Igrane górował średniowieczny kościół św. Michała z charakterystyczną kwadratową dzwonnicą. Poniżej, nad morzem, widoczny zarys barokowego zameczku z XVIII w.. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy dalej przez Živogošče, mijając kompleks budynków założonego w 1616 r. klasztoru Franciszkanów z kamienną wieżą wznoszącą się prawie tuż przy drodze. Trasa wiła się wzdłuż linii brzegowej, raz zasłonięta przydrożnymi drzewami, to znów odsłaniała widoki mijanych wiosek. Jadąc przez Gradac trasa prowadziła wprost na wyniosłe góry, które oglądaliśmy przed sobą pod różnym kątem. Białe skały w kontraście z pojawiającym się z prawej strony morzem – były fascynujące. Po lewej stronie górzyste pagórki raz zbliżały się do trasy, to znów oddalały. Przygnąbiające wrażenie robiła skarłowaciała roślinność makchia. Tak dojechaliśmy do pięknego kompleksu (siedmiu) jezior bacińskich, które oglądane nawet z perspektywy drogi przyciągały wzrok. Tuż za zakrętami z widokiem na jeziora dostrzegliśmy na niskim słupku znak: roboty drogowe/ 40 km. Do tego momentu roboty - oznaczało: maszyny drogowe, światła regulujace ruch, zwężenie jezdni, bądź miejscowo chropowatą nawierzchnię. Dostosowaliśmy się do ograniczenia, zakręt biegł w prawo a widoczność ograniczała skała. Nagle za zakrętem wpadliśmy na wysypaną luźnym dużym żwirem - 300 metrową nieubitą drogę. Jazda „na zakładkę” okazała się niemożliwa, bo tylko w niektórych miejscach brak było luźnych kamieni. Nadjechało kilka samochodów wzbijając tumany kurzu przy ostrym hamowaniu. Żaden kierowca nie zatrzymał się abyśmy mogli przejechać. Dla nas to była 300 metrowa walka o utrzymanie motocykli w pionie. Ostatecznie udało nam się pokonać ten odcinek z niewielką stratą uszkodzonego kierunkowskazu. Na najbliższym parkingu skleiliśmy co trzeba i dalsza podróż była znów relaksowa. Widoki piękne, trasa wzdłuż morza, tylko od czasu do czasu oddalała się w głąb lądu, aby na skarpie nadmorskiej oddać miejsce urokliwym miasteczkom. Zatrzymaliśmy się w maleńkim Ploče (ok. 6 tys. mieszkańców), porcie powstałym w XIV w., a obecnie wykorzystywanym wspólnie przez Chorwację oraz Bośnię i Hercegowinę, mimo, że do granicy obu państw prawie 30 km. Port rozsiany na wysepkach utworzonych przez ujście rzeki Neretwy wyglądał bardzo malowniczo. Właśnie tam, wśród nadmorskich dzikich maków zrobiliśmy romantyczne foto. Kilka kilometrów dalej zatrzymaliśmy się na zadbanym parkingu odgrodzonym siatką od winnicy poniżej, z piękną zatoką w tle. Przy parkingu stragan z owocami. Wówczas zorientowaliśmy się, że w tym samym miejscu zatrzymaliśmy się dwa lata temu jadąc rajdem do Salonik. Mamy nawet zdjęcie z tego miejsca, które przez dwa lata korzystnie się zmieniło. W godzinach południowych dojechaliśmy do Klek, otwartego w kwietniu tego roku przejścia granicznego pomiędzy Chorwacją a Bośnią i Hercegowiną. Pięć pasów wjazdowych w każdym kierunku faktycznie usprawniało przejazd. Nie doznaliśmy żadnego opóźnienia w przekroczeniu granicy i oto znaleźliśmy się w Bośni i Hercegowinie. Wiedzieliśmy, że linia brzegowa to zaledwie 17 km. Sama trasa miała 25 km i nieco gorsze parametry niż w Chorwacji, ale bez przeszkód w 30 minut dotarliśmy do przejścia granicznego w Zlaton Doli i znów wjechaliśmy do Chorwacji. Do Dubrownika pozostało ok. 50 km. Przejechaliśmy długo budowany most Bistrina – 484 m, potem Trsteno, Orasac i Zaton, by dojechać do Dubrownika od strony Lozicy. Zatrzymaliśmy się dla odpoczynku i podziwiania widoków przed wiszącym mostem Franja Tudmana. Zdecydowaliśmy się najpierw nabyć bilety na prom. Bez żadnych problemów kupiliśmy bilety do Barii na godz. 22.oo. Była godzina 15.oo, więc „skoczyliśmy na chwilkę” do odległego o 20 km Cavtatu nad zatoką Tiha. Miasto powstało jeszcze przed naszą erą jako osada grecka, potem przeszła pod panowanie Rzymian. Pozostałości z tamtych czasów to resztki murów obronnych. Miasto urokliwe i wyjątkowo klimatyczne, chroni od wiatrów otwartego Adriatyku wysoki półwysep Rat, a wzdłuż nabrzeża ciągnie się długa na kilka kilometrów promenada z maleńkimi restauracjami i przycumowanymi od strony zatoki łodziami. Cavtat to portowe miasteczko ze zwartą zabudową, zadbaną roślinnością i typowo śródziemnomorską "wyluzowaną" atmosferą. W tym mieście, po raz drugi w naszej podróży, zostaliśmy rozpoznani dzięki barwom klubowym na kamizelkach. Kiedy chcieliśmy wjechać do starej części miasta, aby pospacerować promenadą wzdłuż zatoki, okazało się, że wjazd w wąskie uliczki jest tylko dla posiadaczy kart. Niezdecydowani staliśmy na ulicy, wówczas podszedł do nas Chorwat w koszulce polo, okazał legitymacje IPA i zaproponował wjazd przez port. Tej drogi na pewno nie znaleźlibyśmy. Na pamiątkę zrobiliśmy wspólne foto. Dziękujemy Przyjacielu! Drugą niespodzianką było wspólne zdjęcie z miejscową uroczą policjantką w mundurze, która najpierw nas pozdrowiła, a potem zgodziła się na wspólne pozowanie. Po oddaniu ukłonu - Baltazarowi Bogisic, siedzącemu dostojnie na granitowym postumencie, najbardziej zasłużonemu mieszkańcowi tego miasta - pionierowi w dziedzinie prawa, poszliśmy spacerkiem wzdłuż promenady chłonąc atmosferę mijanych knajpek. Przy nabrzeżu spokojnie kołysały sie łodzie o ekscentrycznych nadbudówkach. Po godzinie wróciliśmy do Dubrownika. Podczas spaceru po „Perle Adiatyku” - a tak nazywają Dubrownik - mogliśmy poczuć atmosferę tego niezwykłego miejsca. Mieliśmy mało czasu aby zwiedzić w całości 1940 metrowe mury obronne z pięcioma wieżami, które są najlepiej zachowanym systemem obronnej fortyfikacji w Europie. Natomiast nie odmówiliśmy sobie spaceru po Starym Mieście, zaczynając od skweru ze studnią Onofria przy bramie. Według legendy woda ze studni zapewnia długie i szczęśliwe życie, więc i my usiłowaliśmy to sprawdzić. Odwiedziliśmy zabudowania kompleksu klasztoru Dominikanów, obejrzeliśmy Pałac Rektorów będący siedzibą władz Republiki Dubrownik, katedrę Wniebowzięcia NMP, a także piękny Pałac Sponza będący obecnie siedzibą akademii, urzędu miar i wag, a takze archiwum miejskiego. Dubrownicka Starówka jest gospodarzem corocznych letnich festiwali teatralnych "Libertas", więc wyobraziliśmy sobie jak to miejsce wygląda, kiedy odbywają się tutaj spektakle... Atmosferę starego Dubrownika tworzy również ogromna rzesza turystów. Niezależnie od pory dnia i roku są tu tłumy zwiedzających, na których czekają restauratorzy nachalnie zapraszający na swoje menu. Wracając do parkingu przeszliśmy jeszcze pod słupem Orlando - od XV wieku symbolu wolności i niepodległości państwa. Na wysokim słupie stoi średniowieczny bohater Orlando, według legendy bratanek Karola Wielkiego. Podczas festiwalu „Libertas” na słupie zawiesza się flagę z takim samym napisem (Wolność). Słup Orlanda to tradycyjne miejsce spotkań Dubrowniczan. Późnym wieczorem zasztauowaliśmy motocykle na promie Jadrolinija, a my z jego pokładu podziwialiśmy światła Dubrownika. Kiedy o 22.oo prom odpływał mieliśmy niezwykłą okazję zobaczyć Perłę Adriatyku od strony morza. Do zobaczenia Dubrowniku, do zobaczenia Chorwacjo!
…ciąg dalszy nastąpi…