Motomajówka a wiatr we włosach
W linku znajduje się reportaż z dębickiej Motomajówki. Zlot odbył się po raz drugi i jeśli wyjdzie z parafialnych uwarunkowań ma szansę na rozwój. Czego życzę :). Z uwagą słuchałem wypowiedzi uczestników; trochę się uśmiałem. Przez czterdzieści lat jeżdżę na jednośladach (3 lata na Komarku i 37 na motorach) i nie przyszło mi do głowy, aby komukolwiek powiedzieć, że najważniejszy jest "wiatr we włosach". To co ma powiedzieć łysy? - rozpiąć rozporek? Zaciekawił mnie też facet z dwuletnim stażem na jednośladach, obwieszony blachami jak amerykański albo ruski generał. Bardzo się chłopak stara i bywa pewnie wszędzie gdzie dają blachy. Przypomina mi to klub motocyklowy, którego znaczna część członków za wyprawę uważa przejazd wokół komina, za to blachami jest obwieszona nad podziw gęsto. Wydaje mi się, że nie tędy droga. Kiedy do Polski trafiło bogactwo Zachodu, nagle zaroiło się od HOG-ów, chapterów, kamizelek, przodów, tyłów, barw pełnych i niecałych, federacji, konfederacji, kongresów i mnóstwa innych oznak i odznak pedalstwa motocyklowego. Na tej fali zaczęły też mnożyć się zloty. Jedne trwają, inne jak efemeryda upadły po pierwszym razie, jeszcze inne, podłapane przez cwaniaczków podbierających innym organizację imprezy Rozpoczęcia Sezonu - stały się bezczelną komercją, obliczoną na skuteczne wydojenie motocyklistów z kasy. Patrząc dalej, łatwo zauważyć, że "blacharze" dosiadają motocykli wolnych i dostojnych, zbudowanych według recepty: długo nisko i okazale i zlotują się nader często. Niestety, na szlaku raczej ich nie widać. Motocykle te, rodem z amerykańskich "hajłejów", pasują do europejskich realiów jak polityk do prawdy. Łatwo za to można wytłumaczyć dlaczego: „po zakrętach jadę wolno, nie ze strachu i braku umiejętności, ale przez to, że aparatura sypie iskrami po asfalcie przy najlżejszym pochyleniu".